Bezpieczeństwo w Japonii
Tak poza tym to zupełnie bezpieczny kraj
Nigdzie na świecie nie czułem się tak bezpiecznie – nie bojąc się o portfel, plecak czy własną skórę, czy też wracając nocą przez miasto. Mało kto przypina rower. Nikt nie zaczepia, pijani Japończycy skupiają się raczej na próbach zachowania równowagi niż nawiązania agresywnego dialogu, a butelkami na ulicach nikt nie rzuca. Nawet mimo faktu, że trudno je gdzieś wyrzucić.
Niemniej…
Japońscy rowerzyści są szaleni
Obok trzęsienia ziemi i możliwości zgubienia bagażu przez linie lotnicze, to jedyny powód, by przed wylądowaniem w Japonii kupić ubezpieczenie. Japończycy na rowerach to absolutni szaleńcy. Gnają na złamanie karku w dół ruchliwymi ulicami lub chodnikiem, nie przepraszają ani nie dzwonią, nie sygnalizują zmiany pasa. Najgorsze, że mało który nosi kask, a po zmroku niewielu używa lamp.
W Tokio nie zauważyłem dróg rowerowych, są za to pasy rowerowe przy przejściach dla pieszych – kompletnie niepotrzebne, bo lekceważone i przez rowerzystów, i pieszych.
Szczytem szaleństwa była matka z dwójką dzieci gnająca w dół Ome-dori, ulicy, którą codziennie szedłem na metro – jedno na foteliku z tyłu, drugie… w chuście na klatce piersiowej. Oczywiście nikt z całej trójki nie miał kasku.
Śpieszmy się cenić własne nawyki rowerowe, pod tym kątem jesteśmy dla Japończyków zaawansowaną cywilizacją.
10. Trzęsienia ziemi o mocy 4,5 w skali Richtera można nie poczuć
Co zdarzyło mi się w trakcie podróży metrem. Ludziom nagle rozdzwoniły się telefony (automatyczne powiadomienie o zagrożeniu), zrobiło się nerwowo, ale bez paniki. Życie toczyło się dalej swoim tempem, a o tym, co faktycznie się stało, dowiedziałem się później od kolegi, który w Tokio mieszka od lat i takiego trzęsienia nie pamięta. W wieżowcach ponoć kołysało.
I to jest to ryzyko, które niesie ze sobą mieszkanie w KKW. W tym wręcz absurdalnie bezpiecznym kraju istnieje pewne prawdopodobieństwo katastrofy. Na drzwiach w łazience w wynajmowanym mieszkaniu wisiała wielka instrukcja z mapą pokazującą 50 schronów w okolicy i informacjami, jak postępować. I to nie tylko w bezpośrednim obliczu zagrożenia, ale na co dzień – co miesiąc organizować spotkania z rodziną i wyznaczać cele dla najbliższych (kto ma dbać o żywność, kto o świece etc.), gdzie dzwonić, by poinformować o miejscu pobytu i tak dalej.
Duży poziom szczegółowości. A gdy niedawno w Warszawie odezwały się syreny alarmowe, nikt nie miał pojęcia, co to oznacza. To akurat były ćwiczenia, ale gdyby miało się wydarzyć coś groźnego, nie mielibyśmy pojęcia co robić. Japończycy wiedzą.